22 lutego 2008

Muzyka - co mi w duszy gra ...


Pisząc tutaj kilka słów o sobie wspomniałam o roli muzyki w moim życiu. Aby oderwać się trochę od tematu "zamkowego", przenieśmy się w cudowny świat doznań innego rodzaju.
Czym jest muzyka? Uporządkowanym ciągiem dźwięków, czy też tym, co prawie w każdej chwili naszego życia odbiera narząd słuchu. Śpiew ptaka, szum wiatru w gałęziach drzew, rechot żab, gaworzenie dziecka... Myślę, że jednym i drugim. W potocznym rozumieniu słowa "muzyka", jest to dziedzina sztuki, której materiałem artystycznym są dźwięki ułożone w taki sposób, by tworzyły kompozycyjną całość. Skąd bierze się ich indywidualny odbiór. Ktoś lubi muzykę klasyczną, a ktoś hip hop. Dla mnie muzyka jest codziennym i wiernym towarzyszem, który nigdy nie zawiedzie, nie zdradzi... Mam tę możliwość, że mogę budzić się i zasypiać przy ulubionych dźwiękach. Czego słucham najczęściej można zobaczyć na tej stronie, zapoznając sie z listą odtwarzania. Moje zainteresowania w tym temacie są dosyć zróżnicowane. Utwory dobieram do nastroju oraz rodzaju czynności, której tło mają stanowić. Dobrze pracuje mi się, ale i wypoczywa przy muzyce instrumentalnej, więc najpierw kilka słów na jej temat.


Pierwsze moje "fascynacje", którym jestem wierna do dziś to Vangelis (posłuchaj), Mike Oldfield (posłuchaj), czy J.M.Jarre . Tych postaci chyba nie muszę przedstawiać.


Zawsze chętnie słucham także bardzo nastrojowej muzyki w wykonaniu Kenny'ego G, Francisa Goya'i, czy też Richarda Claydermana.

Może na początek kilka słów o pierwszym z nich. Kenny G, czyli Kenneth Gorelick to amerykański saksofonista, którego muzyka należy do nurtu muzycznego zwanego smooth jazz. Jego podstawowym instrumentem jest saksofon sopranowy, korzysta także z altowego i tenorowego oraz okazjonalnie fletu. Polecam jego utwory wszystkim, którzy lubią dźwięki delikatne, łagodne, sprzyjające rozmyślaniom, zwłaszcza wieczorową porą. Myślę, że to saksofonowe piano świetnie nadaje się również na spotkania we dwoje. Kenny poprzez swoją muzykę potrafi stworzyć nastrój pełen magii, czaru, powiedziałabym nawet magnetyzmu. Posłuchaj kilku jego utworów i przekonaj się, czy masz ochotę na więcej.



Dwa lata temu moją uwagę zwróciła muzyka celtycka. Obejrzałam widowisko, które za pomocą języka tańca opowiada o walce dobra ze złem. Mówię tu o przedstawieniu "Lord of the Dance", z wspaniałą pierwszoplanową rolą Michael'a Flatley'a. Źródłem pokazanej w nim historii były irlandzkie opowiadania ludowe. Muzyka wspaniale współgra z choreografią, podkreślając charakter poszczególnych scen. Już w pierwszej z nich zostajemy niejako wchłonięci w akcję i zarazem magię, która towarzyszy tej opowieści aż po scenę ostatnią. Tytułowy Pan Tańca, reprezentując dobro zmaga się z mocami zła, przeżywa jednocześnie rozterki sercowe. O jego miłość zabiega delikatna irlandzka dziewczyna Saoirse i piękna, zmysłowa, ale podstępna kusicielka Morrigan.
Jej niezwykle uwodzicielski, solowy taniec w rytm pięknego utworu zatytułowanego "Gipsy"
pobudza zmysły chyba każdego i zapada w pamięć.. Kusi spojrzeniem, gestem, każdym ruchem ciała. Główny bohater nie ma łatwego wyboru. A którą z nich wybierze? Zobaczcie sami.

Poszczególne sceny widowiska łączy postać dobrego duszka, który wygrywając piękne melodie na swym złotym fleciku wiedzie nas przez tę cudowną baśń. By poczuć jej atmosferę zajrzyjcie tutaj. Perfekcja występujących tu tancerzy budzi podziw i zachwyt publiczności. Na uwagę zasługują szczególnie: umiejętności stepowania (podczas całego widowiska tancerze wykonują ok. 151.200 uderzeń butem), piękne stroje oraz bardzo trudna choreografia, której autorem jest Michael Flatley, Amerykanin, zwycięzca w Ogólnoświatowych Mistrzostwach Tańca Irlandzkiego.


O jego umiejętnościach niech świadczy fa kt, iż potrafi on wykonać 35 uderzeń stopą na sekundę. Zresztą przekonajcie się sami jak on tańczy. Ten muzyczno-taneczny show zabierając nas w pełną emocji, cudowną podróż po krainie celtyckich tradycji potwierdza zamysł jego twórcy, że muzyka i taniec to wartości uniwersalne i ponadczasowe. Do tej pory obejrzało go 50 milionów widzów w 60 krajach świata. Wrażenia, których dostarcza pozostają na długo w pamięci, a czar irlandzkiej kultury raz rzucony sprawia, że chcemy poznać także inne jej oblicza.















Ostatnio na nowo zachwyciłam się muzyką, wykonywaną przez Kitaro, czyli Masanori Takahashi. Włącz teraz proszę jeden z jego utworów, dostępnych w lewej części tej strony i czytaj dalej ...To japoński muzyk, kompozytor, multiinstrumentalista i twórca muzyki filmowej. Jego utwory cechuje specyficzna harmonia dźwięków, niezwykła wręcz łagodność i nastrojowość. To muzyka elektroniczna, w której pobrzmiewają starojapońskie instrumenty. Źródłem inspiracji jego twórczości jest Natura, której "oddech" słyszymy bardzo wyraźnie. Czytając o nim dowiadujemy się, że w Japonii mieszkał w górach, w małej wiosce, skąd roztaczał się widok na Fuji, a nocą niebo lśniło blaskiem milionów gwiazd. Z pewnością te obrazy tak zapadły w jego serce, że później znalazły swoje odzwierciedlenie w muzyce, poprzez którą ukazuje nam całe bogactwo i piękno otaczającego nas świata. Wsłuchując się w te nostalgiczne dźwięki, odrzućmy wszelkie myśli, zakłócające ich odbiór. Niech pozostanie jedynie czysty zachwyt istnienia. Przecież jesteśmy cząstką tej cudownej całości zwanej Naturą. We mnie ta muzyka budzi trudne do wyrażenia emocje. Słuchając "Theme from Silk Road" czuję się jak jedna z tych samotnych gwiazd na firmamencie nieba, spoglądająca na ogrom przestrzeni dokoła ze smutkiem, a jednocześnie podziwem dla swoich "sióstr". Czasem znów dusza tęskni za wolnością, pragnąc jak ptak wzbić się wysoko ponad ziemię, by szybować i cieszyć się cudem jakim jest życie. Niektóre utwory przywołują obraz otaczającej naszą planetę niezmierzonej przestrzeni, w której myśl ulatuje poza granice wyobraźni. Może też dlatego muzyka tego kompozytora jest najczęściej wykorzystywaną w seansach planetaryjnych na świecie. Ciekawa jestem jak Ty odbierasz muzykę Kitaro?



Nieco inaczej brzmią utwory klasyczne, choć nie powiedziałabym, że są diametralnie różne od tych, które pozwoliłam sobie do tej pory tu przedstawić. Przykładem niech będzie seria "Cafe Del Mar". Nazwa ta wywodzi się od nazwy baru, założonego pod koniec lat siedemdziesiątych przez troje przyjaciół w San Antonio na Ibizie. Atrakcją tego miejsca była możliwość podziwiania wyjątkowego widowiska jakim jest zachód słońca nad morzem. Turyści coraz liczniej zaczęli odwiedzać "bar zachodzącego słońca", by siedząc na tarasie, sączyć drinki, cieszyć oczy pięknym widokiem przy niemniej zachwycających dźwiękach muzyki sprzyjającej relaksowi. Wkrótce pojawił się w sprzedaży pierwszy zestaw utworów, sygnowany właśnie nazwą "Cafe del Mar". Od tego czasu wydano całą kolekcję liczącą do tej pory 14 kompilacji, 2 albumy z okazji 20 i 25-lecia istnienia oraz DVD z zarejestrowanym koncertem, który odbył się na scenie usytuowanej nad morzem. Tak więc dziś "Cafe del Mar" kojarzy się już nie tylko z tym jedynym w swoim rodzaju barem, ale może przede wszystkim z tą piękną, spokojną muzyką zaliczaną do grupy ambient i easy listening. Terminy te oznaczają muzykę łagodną, relaksującą, tworzącą poprzez subtelność brzmienia delikatny, sprzyjający wyciszeniu klimat.

Ja najczęściej z całego tego zestawu słucham części Classic, zawierającej takie utwory jak m.in.: Air - J.S. Bacha, Swan Lake (Jezioro Łabędzie) - P.J. Czajkowskiego, Adagio - T. Albinioniego, Gymnopedie No 1 - E. Satie, czy też Moonlight (Sonata Księżycowa) - L. van Bethovena. Niektórym muzyka klasyczna kojarzy się z muzyką poważną, trudną w odbiorze, wręcz nudną, słuchaną przede wszystkim przez koneserów. Nic bardziej mylnego. Powiedziałabym, że raczej słuchają jej ludzie wrażliwi, muzykalni.
Uważam, że nie powinno się ograniczać słuchanej muzyki do jednego lub kilku gatunków, odrzucając inne. Sama przekonałam się, że w granicach jednego stylu jest miejsce na pewien wachlarz różnych utworów. Wśród nich możemy znaleźć taki, którego chętnie posłuchamy i mało tego, wrócimy do niego nie raz, nie dwa.
W podsumowaniu tej części, poświęconej mojej ulubionej muzyce instrumentalnej przyznam się, że czasem z wielkim sentymentem nakręcam starą pozytywkę i przywołuję tak miłe wspomnienia, ale jakie, nie zdradzę.

Bardzo proszę o Wasze komentarze pod postem...Chciałabym, by nawiązał się miedzy nami jakiś dialog. Mam nadzieję, że odezwiecie się do mnie. Pozdrawiam i czekam na opinie.


"Lord of the Dance" - Zmysłowy taniec Morrigan



Kenny G - Temat z filmu "Dying Young"

12 lutego 2008

Walentynki - czy tylko dla zakochanych?


Luty przez wielu kojarzony jest z popularnymi Walentynkami, które przypadają na 14 dzień tego miesiąca. Powszechnie nazywa się je Dniem Zakochanych, ale ja uważam, że nie należy zawężać jego wymowy tylko do ludzi darzących się uczuciem w potocznym tego słowa znaczeniu.
Pytając o genezę tego święta, zazwyczaj słyszymy, że wywodzi sie ono od biskupa, a potem świętego, Walentego. I w zasadzie na tym nasz wiedza sie kończy. Może warto zapoznać się w wolnej chwili z kilkoma informacjami na ten temat.
Imię Walenty jest pochodzenia łacińskiego i oznacza: silny, zdrowy. Już w średniowieczu czczono go jako patrona chorych na padaczkę, zwaną wtedy "chorobą świętego Walentego", ale także pszczelarzy i pokoju. Obecnie nie tak często możemy spotkać osobę, noszącą to imię. Może wraz z popularyzacją Walentynek, przybędzie nam małych Walentych?
Wiadomości podawane na temat postaci Walentego są niejednoznaczne. Przekazy z początków chrześcijaństwa mówią o dwóch postaciach, noszących to imię. Pierwszą z nich jest biskup Terni, a drugą rzymski kapłan. Istnieje przypuszczenie, że może to być jedna i ta sama osoba.


Walenty przyszedł na świat w 175 roku w Terni, mieście oddalonym o ok. 100 km od Rzymu. Wybrał drogę duszpasterza chrześcijan. Leczył nie tylko dusze, ale i ciało człowieka. Cieszył się wielkim poważaniem. Wieści o czynionych przezeń cudach dotarły nawet do Rzymu, w którym to z rąk papieża Felicino otrzymał sakrę biskupią, stając sie w ten sposób pierwszym biskupem Terni, gdzie do dziś spoczywają jego szczątki. Opiekował się prześladowanymi za wiarę, towarzysząc im także podczas procesów i egzekucji. W końcu w czasie trwających w Rzymie prześladowań chrześcijan sam został pojmany,uwięziony, a następnie 14 lutego 269 roku ścięty. Tortury nie złamały jego wiary. Imię biskupa Walentego kojarzone jest z miłością, gdyż jak głosi legenda udzielił ślubu pogańskiemu legioniście i chrześcijance. Nad jego grobem stanęła bazylika, która jest obecnie miejscem licznych pielgrzymek. Znajduje się w niej relikwiarz ze szczątkami świętego, na którym widnieje napis: "Święty Walenty, patron miłości".
Inne z podań przypisuje podobne czyny drugiej postaci o imieniu Walenty, a mianowicie księdzu, który to podobno wbrew edyktowi cesarskiemu potajemnie udzielał ślubów zakochanym, za co został uwięziony i skazany na śmierć. Z nim to wiąże się początek tradycji pisania walentynkowych kartek. Pokochał córkę więziennego strażnika. Przed śmiercią, żegnając ją podarował na pamiątkę liść o kształcie serca, podpisany: "Od Twojego Walentego". Został stracony również 14 lutego.
Co roku do bazyliki św. Walentego, patrona zakochanych w Terni, z rożnych stron licznie przybywają narzeczeni, by przy jego grobie złożyć sobie obietnicę miłości.
Jako opiekun zakochanych św. Walenty jest czczony w wielu krajach. W austriackiej miejscowości Sankt Valentin 14 lutego ujrzeć można ciągnące ulicami barwne korowody. W Wielkiej Brytanii zakochani darują sobie kartonowe serca, ozdobione postaciami Romea i Julii. Bardzo popularne jest także wysyłanie anonimowych kartek, e-mailów, czy też SMS-ów z życzeniami, podpisanych jedynie: "Twój Walenty".


Swoista moda na walentynkowe szaleństwo ogarnęła nie tylko Europę. W Japonii 14 lutego kobiety obdarowują mężczyzn wyrobami z ciemnej czekolady. Im ciemniejsza, tym większa ich atrakcyjność. Natomiast panowie mogą zrewanżować się paniom miesiąc później słodyczami wykonanymi z białej czekolady.
Święty Walenty z pewnością cieszyłby się widząc darzących się uczuciem ludzi, którzy potrafią ją okazać w kulturalny sposób, choć co do całej komercji związanej z tym dniem miałby chyba pewne zastrzeżenia.
Jednak nie wszyscy podchodzą do Walentynek z równym entuzjazmem, traktując je jako obyczaj zupełnie obcy naszej kulturze.
Uważam, że idea Święta Zakochanych jest bardzo sympatyczna, z zastrzeżeniem, by 14 luty nie był jedynym dniem, w którym możemy usłyszeć miłe sercu słowa. Chciałabym, by kojarzył się nie tylko z miłością, ale również z przyjaźnią, bo obie one niosą z sobą bardzo pozytywne wartości i emocje.
Pomyślmy w Walentynki nie tylko o tych, których kochamy, ale również o wszystkich, których darzymy przyjaźnią, sympatią i życzliwością. Niech nikt w tym dniu nie czuje się samotny i opuszczony.


Kościołów pod wezwaniem św. Walentego zapewne jest w Polsce wiele, ale ja chciałam wspomnieć o jednym z nich, który znajduje się niedaleko Tychów, w Bieruniu. Zwany jest "Walencinkiem".



Ten drewniany kościół o budowie wieńcowej stoi na cmentarzu, na którym do końca XVIIIw. chowano tych, którzy niegodni byli pogrzebania na cmentarzu parafialnym. Za takich uznawano m.in. także samobójców i zabójców. Św. Walenty opiekun chorych umysłowo doskonale więc nadawał się na patrona świątyni stojącej w sąsiedztwie ich mogił. W 1929r. uznany został za zabytek. Dwukrotnie trawił go pożar (1971, 1972). Kościółek posiada relikwie św. Walentego. Swój odpust obchodzi właśnie 14 lutego. Przybywający tu co roku tego dnia pielgrzymi po mszach św. przechodzą na kolanach wokół prezbiterium, by pocałować relikwie świętego. Odbywa się tu wiele ślubów. Kościółek ten można nazwać sanktuarium św. Walentego na ziemi pszczyńskiej.

Zamieszczone zdjęcia pochodzą ze stron:
http://images.google.pl/imgres?imgurl=http://www.lobierun.edu.pl/
http://images.google.pl/imgres?imgurl=http://liturgia.wiara.pl/elementy/walenty2.jpg&imgrefurl